Relacja z imprezy „Żarcie na Kółkach”
W ubiegłą niedzielę ekipy Ciekawej Kuchni, CookEat.pl oraz osoby niezrzeszone w żadnej ekipie gościły na imprezie: Żarcie na Kółkach.
Wszystko zapowiadało się doskonale – mnogość atrakcji, piękna pogoda, wspaniała lokalizacja, nad tym co się ostało z bulwarów wiślanych, w pobliżu Mostu Poniatowskiego. Już z mostu zauważyliśmy pokaźną liczbę food-trucków w połączeniu z niewyobrażalną liczbą amatorów ulicznego jedzenia, stojących w naprawdę długich kolejkach. Uznaliśmy że za dobrym jedzeniem trzeba postać i ruszyliśmy w tłum.
Przy akompaniamencie housowego, głośnego dudnienia, które uniemożliwiało spokojną konwersację, ustaliliśmy, iż chcąc spróbować większej ilości specjałów, musimy się rozdzielić i stanąć w kilku kolejkach. Okazało się to bardzo dobrym pomysłem
Wybór padł na piwo, burgery, tacosy, makarony oraz kołacze na deser.
Ustaliliśmy ze zamówimy, odbierzemy i spotkamy się nad Wisłą celem konsumpcji.
Tyle teorii.
W praktyce nasza oś czasu mocno się rozciągnęła i wyglądało to mniej-więcej tak:
Piwo-makaron-piwo—tacosy-kołacze————————————————-burgery.
Obsługa wielu food-trucków absolutnie nie była w stanie sprostać zbieraniu i realizacji zamówień. Powodowało to sporo frustracji, ale trzeba przyznać że większość kolejkowiczów stała kulturalnie i pokornie, czekając na swoje upragnione dania.
Na burgery czekało się średnio 1.5h. Bywało też tak, że osoby czekające godzinę aby coś zamówić!, dowiadywały się że nie mają już po co stać, gdyż np. mięso się skończyło. I nie był to schyłek imprezy, tylko ok. 2h po oficjalnym rozpoczęciu. Czasem długie kolejki powodowali sami kupujący, ustawiając się do jednego stanowiska (po piwo), gdy były dostępne dwa.
Ze wszystkiego, czego udało nam się spróbować, najlepsze wrażenie pozostawiły ciacha. Miały też najlepszą relację cena-jakość.
Reasumując: Idea imprezy była szczytna, lokalizacja i wybór jedzenia doskonały. Niestety popularność imprezy zdecydowanie przekroczyła możliwości serwujących jedzenie, i mimo że niektórzy ratowali się wysyłając pomoc do sklepu po pomidory, lub robiąc skruszone miny, to slow-food zamienił się w very-very-slow-food.
Ale na kolejny tego typu event na pewno się wybierzemy. Z kanapkami 🙂